O tym, jak żyć w harmonii z sobą samą, co sprawia, że jest szczęśliwa, i dlaczego tęskni za pisaniem opowiada Anna Popek. Dziennikarka od lat cieszy się ogromną sympatią widzów. Kochają ją za uśmiech, który wnosi do ich domów, i za wrażliwość, z jaką traktuje każdego człowieka.
Czy dziś z perspektywy lat może pani przyznać, że jest osobą spełnioną, że życie napisało dla pani najlepszy z możliwych scenariusz?
Akurat czytam książkę Doroty Łosiewicz pt. „Cuda nasze powszednie”. Autorka opowiada o tym, jak w życiu każdego z nas, oczywiście, jeśli w to wierzy, zdarzają się cuda. I tak nawet dziś rano sobie myślałam, czy doceniam to, co mam, czy doświadczyłam w życiu cudu. Myślę, że tak, choć kiedyś nieco inaczej wyobrażałam sobie moje życie, myślałam, że ciężka praca musi przynosić wymierne efekty. Myślałam, że będę mogła realizować swoje marzenia – podróżować w dalekie strony, spędzać beztroskie wakacje w pięknych miejscach, mieszkać w pięknie urządzonym domu. Prawda jest taka, podróżuję najczęściej po Polsce, wakacje zazwyczaj spędzam w pracy, a moje mieszkanie – choć przytulne – urządzone jest dość skromnie, bo ciągle czekam na wymarzony dom. Ale jestem szczęśliwa. Los tak pokierował moim życiem, że ciągle się czegoś uczę, zdobywam nowe doświadczenia. Wychodzę więc z założenia, że to, co się nam przydarza, nie dzieje się przypadkiem, do czegoś nas prowadzi, pozwala odkryć nasze zalety i talenty, odkrywa przed nami nieznane obszary. Myślę więc, że życie napisało dla mnie dobry scenariusz, choć nie taki łatwy, jak tego oczekiwałam.
Co zatem panią uszczęśliwia?
Zanim to zrozumiałam, upłynęło trochę czasu. Podejmowałam różne próby, zastanawiałam się, w jaką stronę pójść, ale w pewnej chwili poczułam się dobrze w miejscu, do którego dotarłam. Odtąd wiedziałam już, co chcę robić i to zaakceptowałam. Przełomowym momentem było dla mnie odkrycie swojego powołania. I nie mam tu na myśli wsłuchiwania się w siebie, bo to zawracanie głowy – niestety, nikt nigdy nie przemówił do mnie ze środka (śmiech). Cenniejsze jest zdobywanie różnych doświadczeń i obserwowanie własnych reakcji, bo tylko wtedy można uświadomić sobie, co sprawia nam przyjemność, wzrusza nas albo wręcz uszczęśliwia. I kiedy już to odkryjemy, warto zapamiętać sytuacje lub okoliczności, w których czuliśmy się dobrze. A potem już tylko starać się, aby podobnych sytuacji czy zadań było jak najwięcej. Jest duża szansa, że jeśli na tym się skupimy i zaczniemy wokół tego układać sobie życie i budować karierę, to z pewnością pójdziemy we właściwą stronę i prędzej czy później poczujemy się spełnieni. Najważniejsze, aby w miarę wcześnie zdać sobie z tego sprawę. Miałam to szczęście, że dość szybko, jeszcze na początku swojej zawodowej drogi, w telewizji Katowice, odkryłam, że najwięcej satysfakcji czerpię ze spotkań z ludźmi. Podczas kursu przygotowawczego do pracy na wizji doświadczony dziennikarz Olgierd Wieczorek przyznał, że ewidentnie jestem stworzona do rozmów z ludźmi. To jest mój dar. Oczywiście, nie wystarczy odkryć swoje powołania, później trzeba jeszcze umiejętnie je zrealizować. Mnie się udało, kocham to, co robię, cieszę się, że mogę poznawać tylu ciekawych ludzi. To dla mnie duża wartość. Ale szczęście to też jakiś rodzaj harmonii, to stan, w którym możemy powiedzieć, że nie zmarnowaliśmy darów, jakie otrzymaliśmy, a wręcz przeciwnie – z ich pomocą osiągnęliśmy coś, co nas zadowala. Jak kiedyś przyjdzie nam rozliczyć się z życia, to nie staniemy z pustymi rękami przed Bogiem. Szczęście w jakiś sposób wiąże się również z miłością, z takim przekonaniem, że ktoś nas akceptuje takimi, jakimi jesteśmy i będzie z nami na dobre i na złe. Myślę, że jeśli trafi nam się taka osoba, z którą uda nam się dosłownie dzielić życie, to jest to naprawdę wielki dar i wspaniała droga również do… szczęścia.
Gdyby była możliwość cofnąć się w czasie, nie wybrałaby pani innej drogi?
Chyba nie… Dziennikarstwo to zdecydowanie moje powołanie. Natomiast na pewno rozsądniej postępowałabym w kontaktach z ludźmi. Nie ufałabym tak bardzo wszystkim. Nie ulegałabym również z taką łatwością presji autorytetów, zwłaszcza tych fałszywych. Co, niestety, okazywało się dopiero po pewnym czasie. Byłabym też odważniejsza w walce o to, co dla mnie ważne. I na pewno, gdybym mogła jeszcze raz zacząć wszystko od początku, to z większą pewnością siebie przeszłabym przez życie i nie słuchała fałszywych podszeptów.
Wspomniała pani, że szczęście jest też rodzajem harmonii. Czy można zachować właściwe proporcje – z jednej strony, pozostając w zgodzie z samą sobą, a z drugiej, starając się nadążać za dzisiejszym światem?
Myślę, że tak, choć na pewno wymaga to dyscypliny. Zdaję sobie sprawę z tego, że jestem trochę uzależniona od Facebooka. Czasami łapię się na tym, że jest to pierwsza rzecz, do której zaglądam po przebudzeniu. I kiedy tylko to sobie uświadamiam, natychmiast wyłączam telefon i zaczynam dzień od czegoś innego, na przykład modlitwy, gimnastyki lub spaceru. Wiem, że dopóki uda mi się to kontrolować, to będę miała wpływ na swoje życie, a jak już wpadnę w rytm wirtualnego świata, to będzie bardzo źle. Na co dzień muszę mieć czas i przestrzeń na to, żeby zrozumieć, co czuję i myślę. Potrzebuję ciszy. Bez niej w ogóle nie potrafię normalnie funkcjonować. Staram się też wszystkimi zmysłami poznawać świat. Podejrzewam, że za kilkadziesiąt lat psychologowie przyznają rację tym, którzy byli ostrożni wobec mediów społecznościowych.
W pracy, w której podstawą jest kontakt z drugim człowiekiem, nawarstwia się mnóstwo różnych energii, emocji, odmiennych rytmów. Ma pani niezawodny sposób na wyciszenie?
Po pracy zawsze jak najszybciej staram się wrócić do domu. Nie włączam muzyki, z nikim nie rozmawiam, biorę prysznic albo kąpiel i najczęściej idę po prostu spać. W ten sposób najlepiej się regeneruję. Jeśli jednak nie jestem bardzo zmęczona, to chętnie oglądam jakiś stary film z jedną z moich ulubionych aktorek. A kiedy cały dzień spędzam w studio, to dla kontrastu lubię wieczorem wybrać się na dłuższy spacer z psem. To pozwala mi nabrać dystansu do wielu spraw . Przyroda działa na mnie kojąco. Bardzo lubię odwiedzać rodzinę mojej siostry Magdaleny. Magda i jej mąż Adam mają troje dzieci – każde inne i urocze na swój sposób. Kawa wypita u nich na tarasie, rozmowa z mamą, która też ich często odwiedza – to są ważne i bardzo przyjemne chwile.
Stres jest coraz częściej nazywany chorobą XXI wieku. Dopada nas wszystkich. Czy ma pani na niego sprawdzony sposób?
Czas jest najlepszym antidotum, bo po wielu latach pracy w telewizji przestałam się stresować. Pewnie wynika to z zaufania do samej siebie, bo dziś już wiem, że z każdej sytuacji wyjdę obronną ręką. Nie zawsze jednak tak było. Przez całe lata rzeczywiście bardzo się denerwowałam i to niezależnie od tego, czy prowadziłam program, czy imprezę. Najbardziej bałam się tego, że się pomylę. Dlatego jedynym sposobem było wtedy dobre wyuczenie się swojej roli, zapamiętanie tekstu, który miałam powiedzieć. Tuż przed wyjściem skupiałam się na regularnym oddechu i powtarzaniu szeptem wierszyków logopedycznych, aby aparat mowy nie zawiódł mnie w decydującej chwili. Myślałam też o tym, co chcę przekazać, bo wtedy słowa same mi się układały. Po wielu latach doświadczeń wiem, że najgorsza jest niepewność, którą trudno ukryć. Widz momentalnie się zorientuje, że tracimy grunt pod nogami. Dlatego koniecznie trzeba zadbać o poczucie własnej wartości. To fundament. A wracając do stresu, czasami wspomagałam się ziołowymi kroplami, aby lepiej się poczuć. Nie nadużywałam ich jednak, bo do leków podchodzę ostrożnie. Uważam, że jeśli mają nam pomóc, to muszą być stosowane rzadko, aby organizm sam miał szansę zadziałać. Zdecydowanie lepiej radzić sobie z problemami naturalnymi, prostymi metodami. Przede wszystkim należy być wyrozumiałym i czułym wobec siebie. Przecież nic się nie stanie, jeśli czasem się pomylę albo nie zrobię wszystkiego na sto procent, mam prawo mieć gorszy moment. Nie można wszystkiego kłaść na jednej szali.
Jaką ma pani receptę na zdrowie, dobrą kondycję i urodę?
Mój ojciec zawsze mawiał „wszystkiego po trochu”. Nie wolno przesadzać z niczym. Dla mnie ważne jest to, aby być wyspaną – to dla mnie podstawa. Sam organizm mi to narzucił. Jeśli tylko mogę sobie na to pozwolić, to kładę się spać przed północą. Oczywiście, czasem prowadzę dużą imprezę i zarywam noc, ale następnego dnia muszę odespać. Sen jest więc moim najlepszym sprzymierzeńcem w zachowaniu zdrowia i urody. Poza tym rano piję ciepłą wodę z cytryną, co usprawnia funkcjonowanie układu trawiennego. Od czasu do czasu stosuję też post dr Ewy Dąbrowskiej. Wyjeżdżam wtedy do Gołubia na Kaszubach, bo w domu jest mi trudniej go przestrzegać. Dbam również o zachowanie równowagi w odżywianiu, staram się nie przesadzać w żadną stronę, nie pozwalam sobie na nadmierne przejadanie się. Uważam, że ciągłe podniety kulinarne nie są dobre, czasem wystarczy zjeść kromkę chleba z masłem i popić kawą albo herbatą. We wszystkim należy zachować umiar. Warto siebie obserwować, sprawdzać, co nam służy i odstawiać produkty, które nam szkodzą. Dla mnie np. niewskazane jest mleko. Piję je rzadko, sery białe też ograniczam. Nie wszystko, o czym mówią w telewizji albo piszą w książkach kucharskich, musi być dla nas dobre. A jeśli chodzi o urodę, to oczywiście staram się dbać o siebie, ale nie rzucam się ślepo na nowości z zakresu kosmetyki czy medycyny estetycznej. Podchodzę do nich z dużą ostrożnością. Widziałam już ofiary różnych zabiegów. Uważnie więc słucham rad ludzi, którzy z nich skorzystali. I coraz częściej stwierdzam, że to nie dla mnie. Jestem przekonana, że najważniejsze jest dobre nastawienie do siebie, innych ludzi i do świata. Wiele osób uważa, że to banał, ale to naprawdę działa. I nie chodzi o spektakularne czyny, bo nie żyjemy przecież w czasie wojny, więc nie musimy ryzykować życiem, aby kogoś uratować, ale o drobiazgi, które mogą coś zmienić w życiu innych ludzi, przynieść im trochę radości. W czasach pokoju również mamy dużo możliwości, by wykazać się swoimi walorami, na przykład dobrocią serca, empatią, wyrozumiałością. Trzeba po prostu być uważnym obserwatorem i reagować we właściwym momencie.
Ostatnio napisała pani książkę o kobietach i dla kobiet „Piękna 50-tka”. Jaka zatem, pani zdaniem, jest dziś nasza rola we współczesnym świecie?
Myślę, że taka sama, jak była kiedyś, ale dobrze byłoby, aby kobiety tak bardzo nie zawłaszczały wszystkich ról dla siebie. Ważne, aby wiedziały, że mają prawo do zrobienia kroku w tył i zostawienia miejsca dla rodziny, męża, dzieci, aby wszyscy mieli przestrzeń do działania. Bo przecież jeśli pracujemy od rana do wieczora, zajmujemy się dziećmi, robimy zakupy, sprzątamy i jeszcze do tego wszystkiego staramy się atrakcyjnie wyglądać, to nie będziemy już mieć czasu ani na przyjemności ani na cieszenie się tym wszystkim, co udało nam się osiągnąć. I nawet nie zauważymy, jak w pewnym momencie zostanie z nas strzęp człowieka. Jedynym sposobem wyjścia z tej sytuacji jest odpuszczenie sobie pewnych spraw, a także niezajmowanie się pewnymi rzeczami tylko z poczucia obowiązku. Lepiej sprawdzić, co jest dobre dla mnie i moich bliskich, a następnie podzielić zadania między wszystkich domowników.
Gdyby miała pani spędzić tegoroczny urlop na bezludnej wyspie, co lub kogo zabrałaby pani ze sobą?
Choć lubię samotność, na pewno zabrałabym ze sobą córki i może też przyjaciela, bo kocham bliskich mi ludzi, więc chciałabym z nimi spędzić wakacje. Poza tym miło byłoby od czasu do czasu z kimś porozmawiać, na co zwykle na co dzień nie mam zbyt dużo czasu. Do walizki spakowałabym kilka ciekawych książek i komputer, żeby na bieżąco zapisywać swoje przemyślenia. Bo często tak się zdarza, że to, co czytam, bardzo mnie inspiruje i natychmiast muszę zrobić notatki, a na bezludnej wyspie miałabym na to sporo czasu. Chciałabym też pozbierać w końcu moje różne życiowe doświadczenia i je opisać. Na bezludną wyspę zabrałabym jeszcze papier i ołówek, na wypadek, gdyby zabrakło prądu, ale też po to, aby spróbować coś narysować. Bo przecież zamiast uwieczniać kolejne widoczki aparatem fotograficznym, mogłabym szkicować rośliny i ptaki. Kto wie, może odkryłabym w sobie jeszcze jakiś talent? Na pewno wzięłabym również zapałki, bo zawsze mogą się przydać, i dobry krem, aby jednak nie wrócić z tej wyprawy ze przesuszona cerą.
Nad czym pani teraz pracuje?
Właśnie wczoraj, w gronie bliskich ludzi, postanowiłam, że rozpocznę kolejny projekt związany z urodą i kobietami. Jeśli tylko zgodzi się osoba, od której to zależy, natychmiast zamierzam przystąpić do pracy, bo stęskniłam się już za pisaniem. Ostatnio miałam spotkanie autorskie, podczas którego przekonałam się, że to, co piszę, bardzo przydaje się innym kobietom. Usłyszałam wiele pochlebnych recenzji, panie mówiły, że moje przemyślenia ich do czegoś zainspirowały, że są dla nich ważne i chętnie przeczytałyby kolejną moją książkę. Jeśli więc moje pisanie nie tylko mnie sprawia radość, ale również moim czytelniczkom, to pomyślałam, że to wystarczający powód, by się za to ponownie zabrać.
Jak wygląda pani warsztat pracy? W jakich warunkach najlepiej się pani tworzy?
Pisanie wymaga dyscypliny i spokoju. Oczywiście, najlepiej byłoby wyjechać gdzieś daleko, zaszyć się w jakimś hotelu na kilkanaście dni, odciąć się od świata i spraw bieżących i zacząć pisać. Nie zawsze jednak można sobie na to pozwolić. Zazwyczaj więc wystarcza mi ładne, zaciszne miejsce w domu i dzbanek porządnej kawy, herbaty albo świeżo zaparzonych ziół, najlepiej bratka i pokrzywy, które świetnie oczyszczają głowę i pobudzają mózg do pracy. Uwielbiam ten moment, kiedy siadam nad pustą białą kartką i zaczynam coś na niej kreślić.
Czy w tak intensywnym życiu ma pani jeszcze czas na miłość?
Mam, ale więcej nie zdradzę, bo wie pani, jak jest z miłością, to bardzo krucha istota (śmiech).
Rozmawiała Katarzyna Wierzba
Na zdjęciu: Anna Popek z siostrą Magdaleną Krupą