O tym, jak dobrze żyć, pozytywnie myśleć oraz czego można nauczyć się od kotów opowiada podróżniczka, pisarka i fotografka Beata Pawlikowska.
Katarzyna Wierzba
Czy dziś z perspektywy czasu może Pani przyznać, że jest pogodzoną ze sobą i szczęśliwą osobą?
Tak. Czuję się dzisiaj jednym z najszczęśliwszych ludzi na świecie.
Niektórzy trudne sprawy wolą zamieść pod dywan, a Pani wprost mówi o ciemnych stronach życia, dzięki czemu motywuje i inspiruje wielu ludzi. Skąd Pani czerpie siłę dla siebie?
Trudne sprawy zawsze spod tego dywanu wyjdą. Człowiek może próbować oszukiwać samego siebie, ale życie w swojej mądrości zawsze poprowadzi go taką drogą, żeby zderzył się z własnymi iluzjami i był zmuszony do ich naprawy. A skąd czerpię siłę? Z natury. Dbam o to, żeby codziennie spędzić na świeżym powietrzu co najmniej godzinę. Oddychać, patrzeć na drzewa, słuchać ptaków, zbratać się z wiatrem i deszczem.
Czy wciąż jeszcze Pani z czymś walczy, a może wszystkie „demony” są już pokonane?
Cały czas pracuję nad sobą, rozwijam się, staram się być lepszym człowiekiem. Poznałam wszystkie „potwory” mojego życia, a ponieważ rozumiem, skąd się wzięły, mogłam je oswoić i zaprzyjaźnić się z nimi.
Często przyznaje Pani, że najważniejsze rzeczy wydarzyły się w Pani życiu w dżungli amazońskiej, ale jeśli nie mamy możliwości tam pojechać, co zrobić, żeby nasze życie też zmieniło się – na zawsze i na lepsze?
Źródłem każdego cierpienia i każdej zmiany jest sposób myślenia. To jedna z najbardziej niezwykłych rzeczy, jakie zrozumiałam. Przeszkadza mi nie to, co się stało albo co się dzieje, lecz raczej to, w jaki sposób ja to postrzegam. Jeśli zaczniesz na coś inaczej patrzeć, zmieni się też twoje życie. Pamiętam, jak jechałam kiedyś taksówką w Buenos Aires. Był piękny, słoneczny, gorący dzień, a ja czułam się wsPaniale. Rozpoczynałam właśnie kolejną samotną wyprawę po Ameryce Południowej, miałam w kieszeni bilet na statek, miasto było piękne, ludzie pogodni. Nagle stanęliśmy i okazało się, że kierowca zawiózł mnie do niewłaściwego portu! Mój statek odpływał za pół godziny! Na ulicach samochody tłoczyły się w porannym korku. Zrozumiałam, że nie zdążymy. Mój dobry nastrój prysł. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam brzydkie, betonowe ulice, zestresowanych ludzi i zakurzone drzewa. I prawie natychmiast sama złapałam się na myśli, że przecież to jest to samo miasto, ta sama ulica, ten sam dzień, na zewnątrz nic się nie zmieniło! Jeszcze pięć minut temu świat wydawał mi się przyjazny i piękny, a teraz stał się wrogi i brzydki. Dlaczego? Ponieważ patrzę na niego przez pryzmat moich emocji! Kiedy kierowca powiedział, że nie da rady na czas dojechać do drugiego portu, poczułam się zła i rozczarowana. Przywiązałam się do myśli, że dzisiaj wsiądę na statek i popłynę do Urugwaju. Upierałam się, że życie musi toczyć się zgodnie z moim planem, mimo że przecież nie mam władzy nad tym, jaka będzie sytuacja na drogach w Buenos Aires ani o czym będzie myślał kierowca, kiedy przyjmował zlecenie. Mój stres wynikał nie z tego, że przywiózł mnie do złego portu i nie zdążę na statek, lecz raczej z tego, że podświadomie żądałam, żeby życie zawsze układało się zgodnie z moimi życzeniami. Kiedy to sobie uświadomiłam, pomyślałam: „Zaraz, przecież to nie ma sensu! Co z tego, że nie popłynę dzisiaj do Urugwaju? Nic! Popłynę jutro! W życiu wszystko się zmienia. Trzeba umieć elastycznie dostosować się do sytuacji zamiast tupać nogami i żądać, że musi być tak, jak ja chcę”. Wzięłam głęboki oddech, pomyślałam, że niech będzie tak, jak ma być, bo może będzie to dla mnie lepiej. Korek zelżał i niech Pani sobie wyobrazi, zdążyliśmy dojechać do portu, wsiadłam na mój statek i popłynęłam do Urugwaju! Myślę jednak, że to stało się możliwe tylko dlatego, bo przestałam upierać się przy swoim.
Jeśli tak ułożyłoby się Pani życie, że musiałaby się wyprowadzić z Polski, to z czego najtrudniej byłoby Pani zrezygnować? Za czym najbardziej by Pani tęskniła?
Wiem z doświadczenia, że w każdym miejscu na świecie są wyjątkowe, niepowtarzalne rzeczy. Myślę więc, że cieszyłabym się z tego, co mam tam, zamiast tęsknić za czymś, czego nie mam.
Pozostańmy jeszcze przy dżungli, do której od ćwierćwiecza wciąż Pani powraca – czy to miejsce po tylu latach jest w stanie czymś zaskoczyć?
Podczas każdej wyprawy do dżungli odkrywam coś nowego! Ciągle coś mnie zdumiewa i zachwyca. To najbardziej niezwykłe miejsce na świecie.
Gdzie teraz prowadzi Panią wewnętrzny kompas?
Przed siebie. Nie znam dokładnego celu, ale po to mam wewnętrzny kompas, żeby prowadził mnie krok po kroku.
Które podróże są dla Pani cenniejsze – te na krańce świata czy w głąb siebie?
Każda podróż na koniec świata jest jednocześnie wyprawą w głąb siebie, a każda wyprawa w głąb siebie wydaje się być tą na koniec świata, więc zdecydowanie obie.
W podróżach bardziej Pani improwizuje, zdaje się na podszepty intuicji czy realizuje wcześniej obmyślany plan?
Lubię kiedy życie mnie prowadzi. Nie znoszę schematów ani sztywnych planów. Lubię wpadać na nowe pomysły, odkrywać coś po drodze i zmieniać trasę.
Jaką ma Pani receptę na zdrowy styl życia? I czy w ogóle jest to możliwe, żyjąc praktycznie na walizkach?
Moja recepta jest prosta. Spać tyle, ile potrzebuje organizm. Moim zdaniem to najbardziej niedoceniane lekarstwo świata. Podczas snu organizm sam się naprawia i uzdrawia. Jeść tylko zdrowe, naturalne, nieprzetworzone rzeczy. Myśleć pozytywnie.
Czy można żyć w zgodzie z naturą w coraz bardziej ucywilizowanym świecie?
Na pewno można i nawet powiem więcej: trzeba. Bo przecież jesteśmy dziećmi natury, a nie betonu.
W którym zakątku świata wszystko sprzyja zdrowemu trybowi życia, gdzie moglibyśmy żyć: najlepiej, najzdrowiej i najszczęśliwiej?
Myślę, że to nie zależy od miejsca na świecie. Zdrowe, dobre, szczęśliwe życie jest możliwe wszędzie, gdzie akurat jesteś, ponieważ to zależy od decyzji, jakie podejmujesz i wyborów, jakich dokonujesz na co dzień. Polska nie wydaje się najzdrowszym krajem na świecie, prawda? A jednak tutaj prowadzę bardzo zdrowy, aktywny tryb życia, gotuję i jem tylko pełnowartościowe posiłki, uprawiam sport, ćwiczę jogę, medytuję, więc mam dobre, zdrowe, szczęśliwe życie.
Raczej jest Pani zwolenniczką wprowadzania zmian stopniowo, a nie na drodze rewolucji – co jest przewagą tej metody?
Podświadomość nie lubi zmian. A ponieważ w 95% zarządza ona naszym życiem, to kiedy poczuje, że coś zagraża porządkowi, jaki sobie przez lata wypracowała, będzie sabotowała zmianę i zmusi człowieka do tego, żeby ją porzucił. Z doświadczenia wiem, że najlepiej jest wprowadzać zmiany małymi krokami, powoli i w duchu przyjaźni z samym sobą, czyli z przekonaniem, że „robię dla siebie coś dobrego”.
Ma Pani imponujący dorobek – niemal 150 publikacji. Jak Pani znajduje czas na pisanie?
Świadomie zarządzam moim czasem. Ustalam priorytety. Nie pozwalam, żeby coś mi przeszkodziło. Wyłączam telefon i zajmuję się jedną ważną rzeczą na raz.
Zbliżają się święta, które dla Polaków są bardzo ważne. Jak Pani je spędza i czy kiedykolwiek zdarzyło się Pani obchodzić Boże Narodzenie gdzieś w świecie?
Bardzo lubię spędzać święta w tropikach. Święta to coś więcej niż choinka, wigilijne potrawy, prezenty i stroje. Tym mocniej można to poczuć na końcu świata, szczególnie tam, gdzie istnieją zupełnie inne obyczaje i o Bożym Narodzeniu nikt nie słyszał.
I ostatnia sprawa, czego o życiu nauczyły Panią koty?
Tego, że po dobroci można osiągnąć sto razy więcej niż wtedy, kiedy próbuje się kogoś do czegoś zmusić.
Rozmawiała
Katarzyna Wierzba