W październiku Katarzyna Żak będzie świętować wydanie nowej płyty. Tym razem tylko o… miłości. Wszystkie teksty są autorstwa Agnieszki Osieckiej – jeden z nich po raz pierwszy ujrzy światło dzienne.
Na opolskim festiwalu zaśpiewała Pani „Balladę wagonową”. Podobno ten utwór powstał w pociągu podczas podróży Agnieszki Osieckiej po Stanach Zjednoczonych. Pani, z racji wykonywanego zawodu, pewnie też często się przemieszcza. Czy podróże są inspirujące i twórcze?
Wprawdzie nie piszę piosenek, choć kiedyś namawiała mnie do tego sama Magda Czapińska, autorka słynnego przeboju „Wsiąść do pociągu”, ale dużo rzeczy robię w podróży. Jeśli nie prowadzę auta, a na przykład jadę pociągiem lub teatralnym busem, to czytam książki, uczę się tekstu albo słucham muzyki. Cały czas szukam nowych inspiracji, bo z racji wieku coraz bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że zostało mi już niewiele czasu na działalność artystyczną. Kiedy jest się młodym, to wszystko wydaje się prostsze, łatwiej znaleźć sztukę, w której chciałoby się zagrać. Po przekroczeniu pięćdziesiątki to, z jednej strony, wiele wyzwań jest już za nami, a z drugiej, wydaje nam się, że wszystko w sztuce już było… W tym momencie jestem w gorącym okresie przygotowań kolejnej płyty. Jej premiera będzie 9 października, w rocznicę urodzin Agnieszki Osieckiej.
To pewnie nieprzypadkowa data…
Zgadza się. Na płycie będą tylko teksty Agnieszki Osieckiej. Dlatego nazwałam ją „Miłosna Osiecka”, co oczywiście nie jest niczym odkrywczym, bo przecież Agnieszka głównie pisała o miłości. Wybrałam jednak takie utwory, które są mi najbliższe. Myślę, że siłą tej płyty będą dwa teksty Osieckiej, do których jeszcze nikt nigdy nie napisał muzyki. Udało mi się je znaleźć przy pomocy Fundacji „Okularnicy”. Jeden z nich to wiersz „Miłości potrzebna jest epika”, a drugi tekst piosenki w ogóle po raz pierwszy ujrzy światło dzienne, bo Agnieszka nie zdążyła go ukończyć. Zatytułowała go „Sprzedam cię”.
Skąd ta nostalgia po wcześniejszej, radosnej, emanującej pozytywną aurą płycie „Bardzo przyjemnie jest żyć”?
Po recitalu „Bardzo śmieszne piosenki” uznałam, że czas na nieco nostalgii. I nie chodzi o to, że jestem w takim nastroju, ale potrzebuję akurat teraz piosenek miłosnych, które mogłabym na swój, bardzo osobisty sposób zinterpretować, a teksty Agnieszki Osieckiej dają mi taką możliwość.
Na wspomnianej, wydanej kilka lat temu płycie, śpiewa Pani, że „bardzo przyjemnie jest żyć”. Co zatem trzeba zrobić, by te słowa urzeczywistnić?
Najważniejsze, aby żyć pełną piersią. Brać życie takim, jakie jest, z całym bagażem doświadczeń – zarówno tych dobrych, jak i złych. Jestem przekonana, że nic tak twórczo nas nie napędza, jak kłody, które los rzuca nam pod nogi. Owszem, na początku zbijają one nieco z tropu i sprawiają, że zamykamy się w sobie, ale to jest tylko pierwsza reakcja. Bo wcześniej czy później otrząsamy się, zastanawiamy, dlaczego coś nam nie wyszło i wyciągamy z tego wnioski na przyszłość. Na przykład teraz mam ogromną potrzebę, by pokazać mojej publiczności, że jestem kobietą absolutnie dojrzałą i taką, dla której miłość jest w życiu najważniejsza.
Mówi Pani, że kocha swój zawód, ale też przyznaje, że gdyby mogła cofnąć się w czasie, nie wybrałaby aktorstwa… Czy postawiłaby Pani na śpiewanie?
Jak najbardziej! Gdybym tylko miała możliwość cofnąć się trzydzieści kilka lat i ponownie stanąć przed wyborem drogi życiowej, to z całą pewnością nie wybrałabym aktorstwa. Ale oczywiście teraz to nie jest już możliwe, choć kto wie, może przydarzy mi się taka okazja w następnym życiu? Pewnie jest sporo profesji, które można uznać za ciężkie, ale trudność aktorstwa polega przede wszystkim na tym, że rzadko możemy sami o sobie decydować. To inni ludzie obsadzają nas w filmach czy spektaklach. To zawsze są te drugie oczy, które widzą nas w konkretnych rolach. Dlatego ciągle czuję niedosyt. I tylko, jeśli nagrywam płytę albo robię monodram, to wiem, że wszystko zależy ode mnie. Niewiele jest jednak osób, którym udało się spełnić wszystko, o czym marzyli. Większość z nas jest zależna od innych. To ustawiczne czekanie na telefon, kolejną propozycję, wieczne stawanie do castingów, ciągłe ocenianie z wiekiem staje się coraz trudniejsze…
Ale przecież po roli w serialu „Ranczo” może Pani przebierać w ofertach?
To jest właśnie błędne myślenie. Wcale tak nie jest. W tej chwili nie mam już takich ról, które bardzo chciałabym zagrać, bo każda propozycja jest dla mnie świetnym wyzwaniem. Staram się jak najmniej marzyć, a raczej mierzyć z tym, co przynosi mi życie. Faktycznie, miałam szczęście, że zagrałam w serialu „Ranczo”, bo rola Solejukowej była wielowymiarowa. Miałam wrażenie, że jednocześnie gram kilka postaci. I pewnie podobną kobietę, o takiej pasji życia, chciałabym jeszcze kiedyś zagrać…..
Nie tylko w „Ranczo” grała Pani u boku męża. Teraz występujecie państwo w spektaklu, który można zobaczyć w całej Polsce „Serca na odwyku”. Wspólne życie ułatwia czy utrudnia pracę?
Tak naprawdę rzadko gramy razem. Na przykład w serialu „Ranczo”, w ciągu dziesięciu lat pracy, na planie spotkaliśmy się może ze cztery razy. Nie wchodzimy więc sobie w drogę. Zresztą, nigdy nie było między nami rywalizacji zawodowej. Po pierwsze, dlatego że jest mężczyzną, więc nie ubiegaliśmy się o te same role. Po drugie, zawsze wiedziałam, że Cezary jest niezwykle utalentowany i bardzo mu kibicowałam. Zresztą na początku naszego małżeństwa, jak dziewczynki były małe, to dom był na pierwszym miejscu. Przede wszystkim zajmowałam się wychowaniem córek i tak naprawdę sporadycznie uprawiałam zawód. Już choćby z tego powodu trudno byłoby mi się ścigać z Cezarym. Kiedy ja w pełni wróciłam do aktorstwa, on już miał pozycję w tej branży, był ukształtowanym i znanym aktorem, więc nie byłoby nawet sensu porównywać się z nim. Zawsze cieszyłam się, że mam tak zdolnego męża, który w razie jakichkolwiek pytań czy obaw potrafi mi pomóc. Jestem bardzo z niego dumna.
Aktorstwo to nieustanna praca na emocjach. Jak je kreować, aby uwiarygadniać swoich bohaterów, a jednocześnie nie pozwolić, aby – zwłaszcza te negatywne – miały zgubny wpływ na odtwórcę roli?
Na szczęście nigdy nie zagrałam roli naprawdę głęboko dramatycznej albo traumatycznej. Wiem jednak od koleżanek, że w przypadku tak trudnych wyzwań, jeśli w stu procentach wchodzi się w rolę, to później może ona przez jakiś czas obciążać psychikę. Ale mnie to wszystko ominęło, szczęśliwie zawsze grałam kobiety pozytywne i zdecydowanie więcej mam za sobą ról komediowych, które nie są obarczone bagażem trudnych doświadczeń.
Sprawia Pani wrażenie osoby pełnej energii, pozytywnie nastawionej do ludzi i świata, ale zapytam, bo magazyn ukazuje się na początku jesieni: miewa Pani czasem gorsze nastroje?
Jestem typową kobietą z absolutnie pełnym wachlarzem emocji. Jak każda miewam złe dni, humory, muchy w nosie, frustracje. Zawsze jednak powtarzam, że kobieta ma nieprawdopodobną moc, bo idzie przez życie z wieloma problemami. Czasem się o nie potyka, nie zawsze sobie ze wszystkim radzi, ale za chwilę znów się podnosi, otrząsa i idzie dalej z nową siłą, przemierza kolejny kawałek życia, by za chwilę znów się potknąć. Każda może też pozwolić sobie właśnie na te gorsze dni, złe humory, fochy. Jestem przekonana, że to wszystko, z czym na co dzień się zmagamy, daje nam nieprawdopodobną siłę. I nie przeszkadza nam w tym nawet poczucie ulotności, kruchości i zagubienia, z jakim czasem przychodzi nam się mierzyć. Owszem, niekiedy okazujemy nasze słabości, potrzebujemy, żeby ktoś nas przytulił, doradził nam, choć przecież i tak wszystko najlepiej wiemy, bo jesteśmy kobietami… (śmiech). Myślę, że mężczyźni nie mają takiej siły. Ja w ogóle jestem jesienną dziewczyną, zodiakalną Wagą, urodzoną w październiku, i mam typowe dla tego znaku kobiece wahania nastrojów. Jeśli jednak dopadnie mnie chandra, to wchodzę do wanny, puszczam muzykę, zapalam świeczkę i wyciszam się. Staram się mądrze podchodzić do życia, bo myślę, że bardzo trudno jest kobietom, które przekroczą cienką granicę i przejdą na stronę depresji. Proszę mi wierzyć, przez całe życie, kiedy miewałam trudniejsze okresy, starałam się nie dopuścić do momentu, w którym nie będę w stanie sobie pomóc. Kiedy bywało bardzo źle, zwracałam się po radę do kogoś bardziej doświadczonego, bo uważam, że rozmowa z kimś „z zewnątrz” może pomóc uzmysłowić sobie, na ile problemy, z którymi się zmagamy, są rzeczywiste, a na ile przez nas wyolbrzymione. Bo później z tego rodzą się frustracje, które sprawiają, że coraz więcej mamy złych dni, a stąd już tylko krok od depresji. Muszę przyznać, że zawsze w gorszych momentach sprawdza się u mnie instytucja przyjaciółki. Mam dwie przyjaciółki, które albo razem ze mną płaczą, albo mnie pionizują i mówią: „dasz radę”. Wszystko zależy od tego, w jakim akurat one są momencie życia – czy na prostej, czy na zakręcie. Moim zdaniem nasze życie wygląda jak to koło, przy którym teraz siedzimy, non stop jesteśmy na jakimś zakręcie, nawet wtedy, gdy wydaje nam się, że właśnie wyszłyśmy na prostą (śmiech).
Dobrym antidotum na nieroztrząsanie własnych spraw jest skupienie się na pomaganiu innym, a Pani sporo udziela się charytatywnie. Jest ambasadorką hospicjum w Chojnicach, promuje kampanię Kwiat Kobiecości, wspiera rozwój czytelnictwa… Jak dzisiaj można skutecznie pomagać?
Przy wszelkiego typu akcjach charytatywnych bardzo potrzebne są pieniądze. Czasem trudno bez nich cokolwiek zdziałać, ale to nie wszystko. Wspieram budowę hospicjum w Chojnicach, które znajduje się 400 km od Warszawy, więc, aby co jakiś czas móc się tam wybrać, muszę zarezerwować minimum półtora dnia. A przecież budowa potrwa dobrych kilka lat, bo to ogromna, kilkunastomilionowa inwestycja, więc pewnie tak szybko nie powstanie. Planujemy stworzyć hospicjum z 30 miejscami na pobyt stały i ośrodkiem aktywizacji seniorów. Na piętrze znajdą się ludzie obłożni chorzy – wymagający opieki non stop, a na dole powstanie świetlica, w której będą prowadzone zajęcia terapeutyczne dla osób starszych, które czują się samotne. Ci drudzy, jeśli tylko zechcą, będą mogli jako wolontariusze włączać się w pomoc osobom chorym i, co równie ważne, oswajać się z tym miejscem.
Dlaczego podjęła się Pani tego zadania?
Bardzo spodobała mi się ta idea. Nigdy wcześniej nie wyobrażałam sobie, że mogłabym się czymś takim zajmować, bo ani nie znam się na opiece paliatywnej, ani tym bardziej na budownictwie. Wszystko zaczęło się kilka lat temu, kiedy dostałam propozycję, żeby zaśpiewać charytatywnie koncert. Tak się wtedy zachwyciłam dwiema lekarkami z Chojnic, które założyły domowe hospicjum i po swojej pracy jeździły do obłożnie chorych, że postanowiłam im pomóc. Ich marzeniem było stworzenie ośrodka, w którym mogliby przebywać wszyscy chorzy, aby nie trzeba było jeździć po niekiedy bardzo oddalonych od siebie domach. Chciały zapewnić opiekę zarówno chorym, jak i ich rodzinom. Bo trzeba pamiętać, że jak choruje człowiek, to odbija się to na całej rodzinie. Niezależnie od tego, czy jest to Alzheimer, demencja czy choroba nowotworowa – starsza osoba potrzebuje całodobowej opieki. Tymczasem nie zawsze możemy jej podołać, bo w tym czasie pracujemy, chociażby po to, żeby zarobić na jej leczenie. Dlatego, wracając do pani wcześniejszego pytania, uważam, że poza wsparciem finansowym najbardziej cenny jest czas, który możemy poświęcić drugiej osobie.
A jak Pani dba o siebie?
Dużą wagę przywiązuję do diety, zwracam uwagę na to, co jem, choć daleka jestem od diet restrykcyjnych, bo one nigdy mi nie wychodziły. Pamiętam, że jak kiedyś postanowiłam sobie, że będę się odchudzać, to cały czas miałam ochotę na coś zakazanego. Dlatego staram się nie katować głodówkami typu liść sałaty i szklanka wody. W ogóle zauważyłam, że im mniej myślę o tym, czego nie mogę, a bardziej staram się zdrowo odżywiać i regularne jeść małe posiłki, to o wiele lepiej się czuję. Ja naprawdę wierzę w moc pięciu posiłków co 3-4 godziny. W moim przypadku to się sprawdza. Jeśli wracam późno po spektaklu, to czasem zdarza się, że muszę coś zjeść. Wiem jednak, że nie może to być pęto kiełbasy, bo to mi nie wyjdzie na zdrowie. Wystarczy mi wtedy jakieś lekkie warzywo, które pozwoli zaspokoić głód i na tyle dostarczyć organizmowi zajęcia, aby przestał wysyłać do mózgu uporczywe sygnały. Dieta to jednak nie wszystko, choć od niej trzeba zacząć. Druga sprawa to ruch, nawet jeśli początkowo będzie on sporadyczny, to koniecznie trzeba znaleźć na niego czas. Jednego dnia wsiadam na rower, kiedy indziej idę na basen albo robię sobie dłuższy spacer. Staram przełamywać się nawet w takie dni, kiedy nic mi się nie chce. Wtedy powtarzam sobie, że przecież robię to dla swojego zdrowia. Ostatnio obiecałam córkom, że nauczę się jeździć na rolkach, ale… boję się, że jak się wywrócę, to może wyniknąć z tego więcej nieszczęścia, więc póki co odkładam to na później. Poza tym uprawiam taki zawód, w którym kondycja fizyczna jest mi po prostu potrzebna do tego, aby na przykład trzy godziny bez zadyszki śmigać po scenie. I jeszcze jedna ważna sprawa – regularnie, raz w roku, się badam. Oczywiście, wiem, że to nie uchroni mnie przed chorobą, ale może pozwoli ją wykryć we wczesnym stadium. Dlatego rokrocznie kontroluję poziom glukozy, cholesterolu, bo to cichy zabójca naszego organizmu, czerwonych i białych krwinek, sprawdzam hematokryt, hemoglobinę, wykonuję próby wydolnościowe. Regularnie robię też cytologię – skoro namawiam do niej wszystkie kobiety w akcji społecznej, to sama nie mogę dawać złego przykładu. Nie zapominam też o mammografii piersi. Wystarczy, że spóźnię się dwa miesiące na wizytę, to lekarz potrafi tak na mnie nakrzyczeć, że ze strachu przed nim bardzo tego pilnuję. Zawsze mnie pyta: „Nie ma pani czasu przyjść do mnie, a potem znajdzie pani czas, by leżeć i chorować?”. To bardzo mnie motywuje i uświadamia mi, że zdrowie naprawdę w dużej mierze zależy ode mnie. Staramy się również całą rodziną wspólnie pilnować terminów badań kontrolnych. Od dziś pewnie jeszcze bardziej wzmocni się to wsparcie, bo właśnie dowiedziałam się, że moja córka zdała egzaminy i ma prawo do wykonywania zawodu lekarza.
Serdecznie gratuluję! A z jakimi wyzwaniami aktorskimi Pani zmierzy się tej jesieni?
Dalej będę szaleć w serialu „Na Wspólnej” jako Halinka Dębkowa, kobieta, która wszystko wie najlepiej na świecie. Zaczynam też próby do nowego spektaklu – w sylwestra planowana jest premiera „Atrakcyjnej wdowy”, ale oczywiście nowa płyta jest teraz najważniejsza.
Rozmawiała: Katarzyna Wierzba