Autorami książki pt.: Miaudale są dr Gareth Moore i Laura Jayne Ayres.
Gareth Moore napisał bestsellery dla dzieci i dorosłych przełożone na ponad 30. języków. Specjalizuje się w książkach o łamigłówkach i ćwiczeniach mózgu. Stworzył stronę poświęconą treningowi umysłowemu BrainedUp.com. Laura Jayne Ayres jest pisarką i badaczką puzzli. Po studiach lingwistyki pracowała jako dramatopisarka, zanim dołączyła do zespołu łamigłówek doktora Garetha Moore’a.
Razem stworzyli pełną humoru książkę zwierającą 75 kocich zagadek. Książka została podzielona na cztery rozdziały: Milusie, Ułożone, Niesforne oraz Humorzaste koty. Zwłaszcza w częściach Niesforne i Humorzaste koty suspens niekiedy mrozi krew w żyłach. No bo kto unicestwił sweter z kaszmiru? Gdzie została schowana wrona w kuchni, w salonie czy w łazience?
Schemat zagadek jest taki sam a każda jest napisana z humorem, często sarkastycznym bo takie są przecież koty. Potwory nieznośne, które kocha się bezwarunkowo, pozostając w zależności służąca/służący dla kota. Dla upewnienia się, że kryminalna zagadka została dobrze rozwiązana jest część „Koty złapane na gorącym uczynku”, gdzie można znaleźć rozwiązania dla każdej zagadki. Ale najpierw do ręki ołówek oraz gumka i do dzieła…… Miauuuuu.
Przy okazji mamy propozycję: jeśli jesteś szczęśliwym posiadaczem kota to napisz do redakcji, antonisulowski@lekam.pl Opisz swojego pupila, jego zwyczaje, zachowanie a może jakieś ciekawe zdarzenie. Najciekawsze teksty będziemy publikować, możemy też nagrodzić autorów wcześniej wspomnianą książką.
KOCIA SAGA RODZINNA
BURY – PRĘGOWANY pojawił się z znikąd. W czasie wykańczania domu przybłąkał się z budowy i został z nami na swoich warunkach. Był kulawy i miał poszarpane uszy, z czasem stracił także czubek ogona. Nigdy nie pozwolił zaprowadzić się do lekarza. Jak się u nas zadomowił okazało się, że znany jest w śród sąsiadów jako psotnik i łobuz podgryzający inne koty i obsikujący krzaczki w okolicznych ogrodach. Nam znosił w prezencie niezliczone ilości gryzoni, które układał na ganku lub zostawiał dla mnie przy drzwiach samochodu. Był hardy i nie bał się nikogo. Wiedział, że kulejąc nie ucieknie, siadał więc robiąc stójkę i czekał z podniesioną przednią łapą na każdego psa i na każdy samochód. Wszystkie znające go czworonogi omijały go wielkim łukiem a te, które nie omijały, boleśnie odczuwały spotkanie. Z czasem się rozzuchwalił i co roku zaczął przyprowadzać ciężarne, wyłącznie biało – czarne kobiety, gdyż tylko w takich gustował. Był przy tym niezwykle szarmancki i ujmujący. Nie zaczynał jeść dopóki partnerka się nie najadła. Odstępował swoje legowiska i całą swoją przestrzeń. Oczywiście leczenie z kocich gryp, szczepienie i szukanie domów dla jego potomstwa spadało na mnie. Zawsze po wykonaniu setek telefonów i wysłaniu mnóstwa żebrzących maili udawało mi się w końcu jakoś szczęśliwie ulokować maluchy.
Tak jak się BURY – PRĘGOWANY tajemniczo pojawił tak i znikł. Szukałam go, oskarżając wszystkich sąsiadów o mściwość, ale prawdopodobnie zgubiło go męstwo i gdzieś poległ na polu chwały. Została po nim BIAŁO -CZARNA wdowa. Po sterylizacji dożyła sędziwego wieku, do końca pogrążona w lekkim smutku i tęsknocie za ukochanym. Na uwagę zasługuje jeden z potomków tej pary. NIEODRODNY – SYNEK tatusia, który był wizualnie i charakterologicznie kopią ojca. We wczesnym dzieciństwie spod Warszawy pojechał pod Kraków do PEWNEJ – PANI. Psocił jak ojciec. Jednak jeden z jego wyczynów zapisał się w annałach podkrakowskich wsi. Mianowicie wdrapał się po murze domu, w typie baranka, pod sam dach i wpadł do rynny blokując ją w połowie wysokości domu. Nie mógł wypaść więc PEWNA – PANI wezwała straż ogniową, która przyjechała na sygnale, bowiem NIEODRODNY – SYNEK darł się w niebogłosy. Strażacy ostrożnie wycięli rynnę żeby go uwolnić. Po tym, jakże traumatycznym, wydarzeniu PEWNA – PANI chciała mi oddać NIEODRODNEGO – SYNKA, jednak nie przyjęłam go argumentując, że kocur macany należy do „macanta”. NIEODRODNY – SYNEK doigrał się i sprytna, młoda, wiejska lekarka szybkim, zręcznym cięciem pozbawiła go atrybutów męskości. Od tamtej pory spokorniał i zawarł rozejm z PEWNĄ – PANIĄ. A ja, no cóż… Nigdy więcej nie dostałam żadnego rabatu na reprinty i ogłoszenia dla produktów którymi się wówczas zajmowałam jako Kierownik Produktów, bowiem PEWNA – PANI pracowała w dość poczytnym wydawnictwie medycznym.
M.L.
Historia o kotach.
Kiedyś za kotami nie przepadalem. Dopiero gdy przeprowadziłem się na wieś, zacząłem dostrzegać w nich coś więcej niż tylko zwinnych łowców myszy – zacząłem je obserwować, przyglądać się ich zwyczajom, aż w końcu zupełnie niepostrzeżenie pojawiła się we mnie potrzeba, by się nimi zaopiekować. Stopniowo zacząłem dokarmiać te, które przychodziły na nasze podwórze – początkowo może cztery, może pięć osobników.
A potem przyszła powódź. Woda wdarła się niespodziewanie i brutalnie, pochłaniając niemal wszystko, co napotkała na swojej drodze. Nasi sąsiedzi stracili swoje zwierzęta – kury, koguty, trzodę chlewną – nikt nie zdążył ich uratować, bo fala przyszła tak szybko, że nie było czasu na reakcję. Wtedy pomyślałem o tych kilku kotach, które tak często widywałem pod naszymi drzwiami, zwłaszcza o jednej kotce, którą jeszcze tuż przed nadejściem powodzi widziałem z wyraźnie zaokrąglonym brzuchem – byłem niemal pewien, że lada dzień powije kocięta. Gdy woda wreszcie opadła, przez kilka dni nie było widać ani jednego kota.
I wtedy, któregoś dnia, moja mama wysłała mi zdjęcia – na nich ta sama kotka, którą widziałem przed powodzią, ostrożnie wynosiła ze stodoły maleńkie, niemowlęce jeszcze kocięta i układała je pod naszymi drzwiami, jakby dobrze wiedziała, że właśnie tam znajdzie dla nich schronienie. Minął tydzień, a wokół naszego domu zaczęły pojawiać się coraz to nowe koty – nie tylko te, które znałem wcześniej, ale także zupełnie obce, których nigdy przedtem nie widziałem. Przetrwały wszystkie, a wraz z nimi pojawiły się również trzy konie – okazało się, że ich właściciel, mieszkający kilkanaście kilometrów dalej, w ostatniej chwili wypuścił je na wolność, mając nadzieję, że same znajdą sposób na ocalenie. Nie pomylił się – konie dotarły aż do nas, a jeden z nich, jakby wiedziony instynktem, podszedł prosto do mojej mamy, która akurat sprzątała po powodzi i niemal spojrzeniem dał jej do zrozumienia, że jest głodny.
W tych dniach zaczęły pojawiać się u nas także sarny i jelenie – nigdy wcześniej nie zdarzało się, by podchodziły tak blisko domostw, a jednak teraz, po tragedii, coś jakby przyciągało je w nasze strony. Nawet koty, które wcześniej nieustannie walczyły o dominację przy misce, teraz jadły ramię w ramię, bez najmniejszej oznaki agresji.
I właśnie wtedy, w tym dziwnym, cichym momencie po katastrofie, po raz pierwszy od wielu dni poczułem coś na kształt nadziei – maleńką iskrę wśród smordu i błota Najpiękniejsze jednak przyszło później – miesiąc po powodzi przyjechała moja siostra, a wraz z nią jej nowo narodzony synek, Mikołaj. To było pierwsze spotkanie Mikołaja z jego starszym, dwudziestoletnim bratem, Gabrielem – stanęli razem pod domem, w tle wciąż widoczne były worki z piaskiem. Ktoś zrobił im wtedy zdjęcie i do dziś, ilekroć na nie patrzę, czuję, jak coś ściska mnie w gardle.
I jeszcze jedno – moja siostra, widząc te wszystkie koty, postanowiła zabrać do siebie dwa z nich. Teraz, paradoksalnie, to one sprawują pieczę nad małym Mikołajem – towarzyszą mu w codziennych zabawach, kładą się przy jego łóżeczku i wydają się czuwać nad jego spokojem. Odtąd koty uwielbiam, a im dłużej je obserwuję, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że to istoty niezwykłe – inteligentne, pełne instynktu i nieprzewidywalne, a jednocześnie lojalne wobec tych, którzy potrafią je zrozumieć, ale zawsze w jakiś tajemniczy sposób obecne tam, gdzie są naprawdę potrzebne.
K.B.